Moja droga do filmu cz.2

druga część wspomnień pani Ireny Kruszczyńskiej

Wśród młodzieży zaczęła się moda na polskie komedie z pięknymi melodiami, które nuciła cała Polska, na przykład „Tylko we Lwowie”, „Królowa przedmieścia” oraz na ekranizacje książek Rodziewiczówny.
Na poważniejsze filmy zabierali mnie rodzice, na przykład „Znachor”, „Profesor Wilczur’, „Moi rodzice rozwodzą się”. Na te filmy kino po seansie opróżniano i wchodziło się wyłącznie na dany seans, bo był niesamowity tłok. Pamiętam, że na film „Czar walca” z muzyką J. Straussa ulicą Mostową trudno było przejść. Kino Lido, w którym wyświetlano ten film, powstało w latach trzydziestych (a więc było najnowsze w Bydgoszczy), a mieściło się na parterze pięknego, chyba czteropiętrowego budynku przy ulicy Mostowej, tuż przy Brdzie, w miejscu obecnego skwerku im. prezydenta Barciszewskiego, a ściana północna kina stała na skarpie rzeki.
Potem nastąpiła ponad pięcio i pół letnia przerwa wojenna. Postanowiłam nie chodzić na propagandę hitlerowską i chociaż przyjaciółki namawiały mnie na naprawdę piękne filmy muzyczne o znanych kompozytorach czy z udziałem znanych śpiewaczek jak Erna Sack, Zarah Leander i inni – wytrwałam.
Po wojnie choroba i nadrabianie zaległości w nauce, no i brak money-money, więc rzadziej chodziłam do kina. Poza tym już w czasie wojny moja „miłość” przechyliła się bardziej w stronę muzyki, teatru i sztuki. Zaczęła się również selekcja wyświetlanych wówczas filmów, w czym pomagała mi mama, która nierzadko towarzyszyła mi w spacerach do kina.
Wkrótce spotkałam podobnego jak ja pasjonata i już razem dokonywaliśmy wyboru filmów. W połowie lat pięćdziesiątych nasz szkolny kolega Sebastian Małkowski zaczął organizować amatorski klub filmowy „Jupiter”. Zainteresowało to nas , ale wkrótce warunki rodzinne zmusiły do ograniczenia
uczestnictwa, jednak w pokazach filmowych uczestniczyliśmy. Pierwszy seans odbył się w kinie
„Gryf” przy ulicy Śniadeckich w czerwcu 1955 roku – był to film z Fernandelem.
Dzięki nawiązaniu współpracy z klubem oficerskim przy POW, seanse głównie filmów archiwalnych odbywały się w sali obecnego „Kinoteatru” przy Dwernickiego. Rok później powstał DKF i często seanse były połączone z występami znanych prelegentów czy krytyków warszawskich. Po reorganizacji
w 1958 roku powstały dwa kluby : DKF „Mozaika” i wojskowe „Rondo”. Gdy w 1961 roku prezesem
został kolega Jerzy Orlicz (trwał na tym stołku, choć rada klubu zmieniała się) podniósł się poziom pracy. Choć czasy były trudne dla klubu, repertuar był coraz lepiej dobierany i urozmaicany. Zarząd opracował ciekawe cykle tematyczne. Nie trzeba było szukać, szperać w skromnej literaturze filmowej, by coś wiedzieć o filmie. Robili to za nas społecznicy klubowi, których wiedzy o filmach można było w pełni zaufać. Poza tym tylko w DKF można było obejrzeć filmy z puli specjalnej , czyli „załatwione” w ambasadach czy w zagranicznych placówkach kulturalnych lub „półkowniki”.
Dużo dawały też wygłaszane przed pokazami prelekcje z wyszperanymi (często) informacjami, głównie przez prezesa J. Orlicza, który miał też etat tłumacza nie opracowanych na język polski filmów. Ileż czasu można było oszczędzić ? I gdzie uzyskano by takie informacje? Przecież nie było dużo dostępnych materiałów.
Wprawdzie były i narzekania na „niepotrzebne ględzenie”, ale ci narzekający członkowie nie utrzymali się długo w klubie.
DKF nasz organizował też ciekawe spotkania z twórcami filmów i polskimi i zagranicznymi, jak również ze znanymi aktorami. Nie zawsze była okazja do dyskusji, bo klub zmuszony był do zmian sal kinowych, a i członkowie po seansie pędzili do domów.
Mimo trudności finansowych (zmiany „patronów” , okresowy ubytek członków jak i sytuacja gospodarcza w kraju) Rada klubu starała się wzbogacać działalność „Mozaiki” o inne formy, na przykład video. Sympatyczne były też organizowane wieczory sylwestrowe dla dzieci. Już chyba rok po rozpoczęciu działalności klubu zaczęto wydawać programy miesięczne, które z czasem powiększały się w ilości stron, poszerzały się wiadomości nie tylko o proponowanych filmach, ale i o „sylwetki miesiąca”, oraz oceny przez klubowiczów wyświetlanych filmów. Poza tym szata graficzna zmieniała się na plus.
Wysiedzieliśmy dwadzieścia pięć lat w DKFie w różnych salach kinowych i miła niespodzianka – członkostwo honorowe i związane z tym nie tylko bezpłatny wstęp, ale i rezerwacja miejsc, co było
dla nas bardzo ważne, bo wiązało się z oszczędnością czasu. Wprawdzie byliśmy w wyjątkowej sytuacji, bo mieszkaliśmy w samym centrum miasta (blisko do większości kin), w dodatku z wyjątkowo wyrozumiałymi moimi rodzicami, którzy tolerowali nasze „wariactwo kinowe” i sprawowali
opiekę nad naszymi dziećmi.
Ważna dla nas była też atmosfera panująca w klubie – zawsze życzliwa, sympatyczna i kulturalna. Zmieniła się nazwa klubu z DKFu na Klub Miłośników Filmu , ale KMF trwa nadal już 16 lat. Oby jak najdłużej!!!
Lata mijały... Następne jubileusze... 30,35,40 lat...
Miłe spotkania...
Zawsze wysoko ocenialiśmy pracę rady klubu, a zwłaszcza śp. długoletniego prezesa oraz od ponad
dwudziestu lat pracujących szarych eminencji, czego najlepszym dowodem jest nasze nieprzerwane od 1958 roku członkostwo.
Marzy się nam 50 lecie klubu, ale chyba pozostanie to w sferze marzeń...

Irena Kruszczyńska
Bydgoszcz, marzec 2006 r.