Sprawozdanie z Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu:
5-15 sierpnia 2006 r.


Zwierzyniec (nie tylko) dla kino-maniaków

   Warto pamiętać, że Letnia Akademia Filmowa, odbywająca się już po raz siódmy, nie jest jedyną atrakcją Zwierzyńca. To niewielkie miasteczko leżące na skraju Roztoczańskiego Parku Narodowego przyciąga turystów zjawiskowym kościółkiem „na wodzie”, soczystą zielenią, kąpieliskami (stawy Echo oraz zalew Rudka), około trzystumetrowymi wzniesieniami. Miłośnicy turystyki rowerowej i pieszej mogą się wybrać do odległej o około 9 km od Zwierzyńca zagrody „Guciów”. W prywatnym skansenie serwuje się znakomite, domowe – w pełnym tego słowa znaczeniu – posiłki. Jest zupa z kurek, szynka z młodego jelenia duszona w piwie, są reszczoniaki, czyli pierogi z kaszą gryczaną i ziemniakami. Odważniejsi konsumenci mogą wyostrzyć sobie smak „wilgocią wąwozu”, czyli... samogonem, podawanym na życzenie.
   W pobliżu Zwierzyńca znajdują się: słynny Szczebrzeszyn („Chrząszczem” nazwano tamtejszą księgarnię) czy niewymagający reklamy Zamość, w którym obok miejskiej zabudowy, utrzymanej konsekwentnie w stylu renesansu zachwycają fortyfikacje. Amatorzy nieco dłuższych wycieczek mogą wybrać się do Lublina, Nałęczowa, Kazimierza Dolnego, a nawet do Lwowa.

Spotkanie z młodym polskim kinem

   Na program tegorocznego LAF-u złożyły się m.in.: przeglądy tematyczne, jak cykl „Sacrum i profanum” czy „Planeta cyrk”; retrospektywy (filmy Grzegorza Królikiewicza, Siergieja Paradżanowa, Satyajita Raya, Josa Sterlinga); przegląd filmów animowanych; tzw. filmy piwne prezentowane w „kinie pod chmurką”, czyli w zwierzynieckim browarze; przegląd kina czeskiego oraz węgierskiego. Szczególnym powodzeniem wśród uczestników Akademii (a w większości byli to ludzie przed 30 rokiem życia) cieszyły się jednak filmy zrealizowane przez młodych polskich reżyserów. Dodatkową atrakcję stanowił fakt, iż młodzi polscy reżyserzy, wspierani przez producentów tudzież odtwórców głównych ról, stawali przed zwierzyniecką publicznością i byli przygotowani „na pożarcie”. LAF-owicze z reguły zadowalali się ucztą duchową i po „konsumpcji” dzieła byli wobec jego twórców raczej przypochlebni, nie drapieżni. Poziom prezentowanych filmów – bardzo różny, obok dzieł stosunkowo dojrzałych, zdradzających już pewien styl także filmy średnie, a nawet całkiem słabe.
   W „Wieży” Agnieszki Trzos broni się fabuła, bronią się aktorzy, ale prościutka filmowa narracja i nachalna dosłowność niektórych fragmentów pasuje raczej do filmu telewizyjnego emitowanego w czwartkowy wieczór nie zaś do dzieła mającego ambicje kinowe. Reżyserka podczas spotkania z widzami tłumaczyła: „Zrobiliśmy »mały« film, taki, na jaki nas było stać”. Można warto było poczekać z debiutem, tak by fundusze pozwoliły na stworzenie filmu o nieco większym formacie?

   Przemysław Wojcieszek, odpowiedzialny za „Doskonałe popołudnie”, debiutantem od dawna nie jest; co więcej, przyzwyczaił się do statusu, jeśli nie wschodzącej gwiazdy, to przynajmniej nadziei polskiego kina. Tymczasem świat ujrzało dzieło zaangażowane społeczno-politycznie, deklaratywne. Z ekranu padają kwestie: „Jak oni dali radę, to my nie możemy dać dupy.” (o pokoleniu pierwszej Solidarności oraz dzisiejszych dwudziestokilkulatkach); „To najpiękniejsze miasto w Polsce” (o Gliwicach); „Tu nie ma rzeczy niemożliwych” (o Polsce – z entuzjazmem!); „Czy ja muszę czytać, żeby wiedzieć, jak jest?” (o stosunku do polskich powieści współczesnych). Wojcieszek skutecznie uśpił w siebie filmowca, reżysera, a dał dojść do głosu poloniście. I truje, truje, jak na źle poprowadzonej lekcji. Łopatologiczna puenta ma, zdaniem twórcy, podkreślać optymistyczny ton filmu, który miał być odpowiedzią na niezbyt dobrze przyjęty obraz „W dół kolorowym wzgórzem”. Cóż, puenty potrzebne są publicystom, felietonistom (ewentualnie hip-hopowcom) dla udobitnienia tez zawartych w tekście. Lepiej będzie, jeśli Wojcieszek porzuci drogę ekranowej publicystyki i odzyska formę zaprezentowaną w „Głośniej od bomb”. Wtedy mniej razić będą także jego pozaekranowe wypowiedzi, jak: „W kinie interesuje mnie robienie szybkich historii” czy „Jest we mnie pewna niedojrzałość”. Niestety, w „Doskonałym popołudniu” było tę niedojrzałość, a przede wszystkim niedoskonałość widać aż nadto!

   Zupełnie inny temperament i o ileż większą skromność prezentował podczas spotkania z publicznością Paweł Wendorff, autor projektu „Szaleńcy”. Film był realizowany „metodą domową”: robiony niemal za darmo (bo 20 tys. zł, jakie zainwestował reżyser, nie wypada nazywać budżetem), zdjęcia trwały tylko 2 tygodnie, montaż drugie tyle, odtwórca jednej z głównych ról – Andrzej Nejman (popularny Waldek Złotopolski) to kuzyn Wendorffa i po prostu nie mógł odmówić udziału w przedsięwzięciu. Dopiero po jakimś czasie znalazły się pieniądze na przeniesienie „Szaleńców” na taśmę i wykonanie kopii. Projekt intryguje, ma znakomite dialogi, niektóre sceny ocierają się o absurd, ale ponieważ ten polski absurd niebezpiecznie graniczy z rzeczywistością, mamy do czynienia z fragmentami o rażącej sile przekonywania i realizmu. Paweł Wendorff pokazał w „Szaleńcach”, że ma oryginalne pomysły i potencjał, ale wykorzystać ich w pełni niestety nie mógł. W „Czeka na nas świat” Roberta Krzempka – początek znacznie lepszy niż koniec, szkoda, że reżyser (i zarazem autor scenariusza) porzucił ciekawy styl, będący mieszanką realizmu i groteski, brnąc w kierunku dosłowności i publicystycznego moralizatorstwa.

   Korzystnie wśród „młodych wilków” polskiej kinematografii wyróżniają się: Anna Jadowska z „Teraz ja” oraz Bartosz Brzeskot, twórca „Nie ma takiego numeru”. Obraz Jadowskiej to kino z założenia artystyczne, sama zaś reżyserka podczas spotkania z widzami sprawiała wrażenie osoby skupionej, świadomej swoich możliwości i umiejętności, a zarazem nastawionej na rozwój. Zapowiedzią tego rozwoju jest z pewnością autorski, debiutancki film Jadowskiej. Inaczej niż w Wieży” Agnieszki Trzos, w „Teraz ja” mamy pełną paletę filmowych środków wyrazu. Mamy też uczciwe podejście do opowiadanej historii: autorka „porzuca” swoją bohaterkę w takim momencie jej życia, który nie wykracza poza krąg jej własnych doświadczeń i tzw. życiowej wiedzy. „Druga część filmu mogłaby ukazać się za jakieś 30 lat” – wyjaśniała Anna Jadowska, gdy ktoś z sali zapytał o punkt, do którego miałaby zmierzać historia Hanki.

   Z kolei film Brzeskota to komercja w dobrym tego słowa znaczeniu, czyli kino zabawne, utrzymane w dobrym tempie, profesjonalnie zrealizowane (nawet do dźwięku, który jest przecież słabą wszystkich polskich produkcji ostatnich lat, realizatorzy podeszli bardzo, ale to bardzo poważnie). Konrad Zarębski, rekomendując „Nie ma takiego numeru”, powiedział m.in.: „Takiego debiutu nie widziałem od 25 lat. Ostatnim filmem debiutującym w takim stylu, był Vabanque.”. Obok twarzy, by tak rzec, nieopatrzonych, które są zupełnie nieznane klienteli telewizyjnych tasiemców, mamy u Brzeskota ekranowych gangsterów-wyjadaczy: Jana Machulskiego oraz Jana Nowickiego. Film poprowadzony jest z wdziękiem, dzięki tej lekkości i przymrużeniu oka nie razi nawet jego wtórność. Dzieło Brzeskota zdobyło już 8 nagród na różnych festiwalach, niemniej spotkało się z ogromnymi problemami w zakresie dystrybucji. Istniało nawet ryzyko, że film, o którym bez sztucznie napędzanej kampanii reklamowej będzie można mówić „komedia roku”, w ogóle nie trafi na ekrany kin (sic!). Czarny scenariusz nie sprawdził się i prywatny producent, który zainwestował w „Nie ma takiego numeru” dwa miliony zł „z truskawek”, odzyska swój wkład, a może nawet zarobi na polskim show-biznesie.

Uwagi, prognozy, niepokoje

   Do Zwierzyńca, niezależnie od jego „perły w koronie”, czyli LAF-u, ściągać będą turyści i urlopowicze. Czy jednak ściągać będą tam nadal miłośnicy kina? Pokazy odbywające się w sali gimnastycznej, zaadaptowanej na salę kinową oraz projekcje w Kinie „Dzięcioł” (które na co dzień służy uczniom zwierzynieckiego Technikum Przemysłu Drzewnego jako aula), pozostawiały wiele do życzenia, niekiedy zaś – były nie do wysiedzenia. „Rozjeżdżająca” się ostrość obrazu czy zszyty z dwóch widocznych kawałków ekran niestety nie wpisują się dobrze w pamięć uczestników 7. edycji LAF-u. Względne standardy spełniało jedynie kino „Skarb”, ale i w jego ciasnej, nieklimatyzowanej sali trudno było niekiedy złapać oddech. Złe wrażenie może zatuszować jedynie fakt, iż w tych średnio sprzyjających warunkach można było obejrzeć ponad 250 filmów.
   Swego rodzaju zawodu musiał też doznać reżyser holenderski Jos Stelling, którego filmy złożyły się na program jednej z retrospektyw. Spotkanie zorganizowane po projekcji „Ani pociągów, ani samolotów” okazało się totalną porażką tłumacza oraz moderatora dyskusji – w tej nieudanej roli krytyk Łukasz Maciejewski. Pierwszy wykazał się brakiem koncentracji i nie nadążał za tokiem wypowiedzi Holendra, mówiącego naprawdę płynną, komunikatywną angielszczyzną (na tyle komunikatywną, że rozumiała go przynajmniej połowa zgromadzonych). Drugi natomiast stracił czujność, nie zareagował w porę na błędy tłumacza, w końcu obraził się na coraz bardziej zniecierpliwioną publiczność. Stelling, wyraźnie poirytowany i zmęczony chaosem oraz nieprofesjonalną organizacją, niespodziewanie zakończył spotkanie. Szkoda, bo stało się to w momencie, gdy na dobre rozgorzała dyskusja nad artystycznym credo reżysera („Życie samo w sobie nie ma sensu, do niczego nie prowadzi, więc my sami musimy nadać mu sens – rodząc dzieci, pomagając innym, tworząc”).

   Natomiast imprezy towarzyszące Akademii, jak na przykład koncerty, warsztaty czy spektakle, znacznie podnoszą ocenę imprezy. Zdumiewająca była popularność gazety zwierzynieckiej, w której na bieżąco komentowano wydarzenia związane z przebiegiem LAF-u (nasz klubowy kolega, pan Zdzisław Biegański, stał się bohaterem jednej z sond!). Warto zastanowić się, jak zachować to, co w Akademii zdecydowanie dobre, eliminując przy okazji to, co nieprofesjonalne, pół-amatorskie, improwizowane. Miejmy nadzieję, że klimat urokliwego miasteczka i zauroczenie kinem kilkuset osób zmobilizują organizatorów na tyle, by przyszłoroczna edycja LAF-u przebiegała już beż żadnych wpadek i zakłóceń.

Magdalena i Adam Mateja

Kilka zdjęć z przeuroczego Zwierzyńca: